czytał go po raz wtóry, zastanawiając się jak człowiek, ważący każde słowo. W końcu przeczytał go na głos:
„Panie prefekcie! Dzięki przypadkowej korespondencyi dowiedziałem się o istnieniu nieznanego spadkobiercy rodziny Roussel. Dziś dopiero mogłem zdobyć konieczne dokumenty, stwierdzające identyczność tej osoby i w ostatnim dopiero momencie, wskutek niespodziewanych przeszkód, jestem w stanie przesłać je panu i to za pośrednictwem osoby, której one dotyczą. W poszanowaniu tajemnicy, która nie do mnie należy i pragnąc pozostać poza sprawą, w którą zamieszana zostałam przypadkowo, proszę pana, panie prefekcie, o wybaczenie, że nie uważałam za stosowne położyć pod listem niniejszym swego podpisu”.
A zatem Perenna widział rzeczy jasno i wydarzenia usprawiedliwiały jego przepowiednię. W terminie przezeń wskazanym ktoś się jednak zgłaszał. Reklamowanie praw spadkowych nastąpiło w porę. I nawet sposób, w jaki rozgrywały się te wypadki, ścisła, co do minuty, punktualność tych wydarzeń, przypominały zadziwiająco mechaniczną akuratność, dominującą nad całokształtem tej sprawy.
Pozostawała teraz rzecz najważniejsza. Należało dowiedzieć się, kto był tym nieznajomym, ewentualnym spadkobiercą i w dalszej konsekwencyi, kto był jednocześnie pięcio, czy sześciokrotnym mordercą? Osobnik ten oczekiwał w sąsiednim przedpokoju. Jedna cienka ściana kryła go jeszcze przed oczami obecnych. Zaraz tu się zjawi. Zaraz go zobaczą...
Nagle prefekt zadzwonił.
Upłynęło kilka sekund strasznego, nerwowego napięcia.
Rzecz osobliwa, iż pan Desmalions me spuszczał z oczu Perenny... Ten zaś całkowicie panował nad sobą, jakkolwiek w głębi duszy był mocno zaniepokojony.
Pchnięto drzwi.
Odźwierny zrobił komuś miejsce do przejścia.
Weszła... Florentyna Levasseur...