— Sprawy przyznania praw spadkowych do majątku, pozostawionego przez Morningtona?
— Tak jest, panie prefekcie.
— Pani wie, że gdyby ta reklamacya praw spadkowych nie nastąpiła na dzisiejszem zebraniu, to nie odniosłaby ona żadnego skutku?
— Przyszłam wówczas, gdy doręczono mi papiery.
— Dlaczego nie doręczono pani tych papierów o dwie lub trzy godziny wcześniej?
— Nie byłam tam, gdzie mi papiery wręczono. Musiałam opuścić z wielkim pośpiechem dom, w którym mieszkam.
Perenna nie wątpił wcale, że on był tym, który, powodując ucieczkę Florentyny, pokrzyżował plany swego wroga.
Prefekt indagował w dalszym ciągu:
— A zatem pani nie znała powodu, dla którego wręczono pani te papiery?
— Nie znałam, panie prefekcie.
— I nie wiedziała panie także oczywiście, że papiery te dotyczą pani osoby?
— One mnie nie dotyczą, panie prefekcie.
Pan Desmalions uśmiechnął się i utkwiwszy spojrzenie w oczach Florentyny, wyrecytował dobitnie:
— Według listu, dołączonego do tych papierów, dotyczą one pani bezpośrednio. Stwierdzają one istotnie w sposób, jak się zdaje pewny, że pani pochodzi z rodziny Roussel i że tem samem przysługują pani wszelkie prawa do spadku, pozostałego po Morninqtonie.
— Mnie?
Był to okrzyk spontaniczny, dźwięczący zdumieniem i protestem.
I natychmiast z wielkim naciskiem dodała:
— Ja mam prawo do tego spadku? Żadnego, panie prefekcie, żadnego! Nigdy nie znałam Morningtona! Co to znów za historya? Jest tu jakieś nieporozumienie!
Mówiła to z wielkiem ożywieniem i widoczną swobodą, która niewątpliwie wywarłaby wrażenie na kimś innym, lecz nie na prefekcie policyi. Ale czyż z pamięci prefekta mogły ulecieć argumenty
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.
— 307 —