raz tylko, płacącego swą należność czynszową i który w rzadkich odstępach czasu odwiedzał swoje mieszkanie, skorzystała z tego, iż jej pokoik stykał się ścianą z lokalem parterowym i podsłuchała tego właśnie wieczoru rozmowę swych sąsiadów. Słyszała coś w rodzaju kłótni pomiędzy nieznajomym a jego towarzyszką. W pewnym momencie nieznajomy wykrzyknął głośniej:
— Jedź ze mną, Florentyno! Chcę tego! I jutro rano przedstawię ci wszystkie dowody swej niewinności. A jeżeli mimo wszystko nie zechcesz zostać moją żoną, to wówczas wsiądę na okręt i wyjadę. Wszystkie przygotowania do tego już zostały poczynione.
Po chwili nieznajomy począł się śmiać i powiedział jeszcze podniesionym głosem:
— Czego się boisz, Florentyno? Boisz się, żebym się nie targnął na twoje życie? Nie, nie, bądź o nie spokojna...
Stróżka nic więcej ponadto nie słyszała, ale czyż zeznania jej nie usprawiedliwiały wszystkich obaw?
Don Luis ujął Webera za ramię:
— W drogę! — powiedział. — Ja wiem, ten człowiek jest zdolny do wszystkiego! To tygrys! On ją zamorduje!
Rzucił się naprzód, ciągnąc za sobą Webera w stronę dwóch samochodów, należących do prefektury, a znajdujących się w odległości pięciuset metrów. Brygadyer Mazeroux usiłował jednak protestować.
— Byłoby lepiej przeszukać dom, zebrać wskazówki...
— Eh! — wykrzyknął don Luis, przyspieszając kroku. — Dom... wskazówki... wszystko to się znajdzie... gdy on tymczasem zyskuje na terenie i... uprowadza Florentynę... aby pozbawić ją życia... To apasz... jestem tego pewien...
Wołał i wykrzykiwał wśród ciemności nocnych, ciągnąc zą sobą z nieprzepartą siłą Webera i Mazeroux.
Zbliżali się już do samochodów.
— W drogę! — komenderował, dostrzegłszy samochody. — Sam poprowadzę!
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.
— 320 —