— Umilkł, po chwili namysłu zaś dodał:
— Chyba że.
— Chyba że?... — powtórzył tonem zapytania don Luis.
— Chyba że, i do tego właśnie zmierzałem, chyba że pan w zamian zaproponuje mi coś tak nadzwyczajnego i wielkiego, iż opłaci mi się zaryzykować przykrości, na które narazić mnie może absurdalne wprost wypuszczenie na wolność Arseniusza Lupina.
— Ależ panie prezydencie, mnie się zdaje, że jeżeli przyprowadzę tu panu prawdziwie winnego, zbrodniarza, który...
— To ja pańskich usług do tego nie potrzebuję...
— A jeżeli dam panu słowo honoru, panie prezydencie, że załatwiwszy swą sprawę wrócę do więzienia?
Valenglay wzruszył ramionami.
— A potem co będzie? — zapytał.
Nastąpiło milczenie. Sprawa rozgrywała się między dwoma partnerami. Było rzeczą widoczną, że taki człowiek jak Valenglay nie zadowoli się samemi słowami i obietnicami, że będzie wymagał korzyści sprecyzowanych dokładnie, namacalnych.
Don Luis znów zabrał głos:
— Być może, iż pan prezydent — powiedział — pozwoli mi powołać się na pewne usługi, jakie oddałem memu krajowi?...
— Wyrażaj się pan jaśniej.
Don Luis zmierzywszy kilkakrotnie krokami gabinet, zatrzymał się nagle przed Valenglayem i rzekł:
— Panie prezydencie, w maju 1915 r., u schyłku dnia, troje ludzi znajdowało się nad brzegiem Sekwany, na wybrzeżu de Passy, obok kupy piasku. Policya od miesięcy całych poszukiwała pewnej liczby worków, zawierających trzysta milionów w złocie, zebranych pracowicie przez nieprzyjaciół Francyi. Worki te miały być przemycone do Niemiec. Jednym z tych ludzi był pan Valenglay, drugim zaś pan Desmalions. Trzeci zaś osobnik, który ich ściągnął na to miejsce, poprosił ministra Valenglaya, aby zechciał wetknąć swą laskę w tę kupę piasku. W głębi znajdowało
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.
— 336 —