vasseur już nam uciekła, a teraz pan żądasz puszczenia na wolność! Niech i tak będzie, ale, do pioruna, wymień pan cenę i to bez zwłoki!
Don Luis począł znów spacerować po pokoju. Przygotowywał się do ostatecznej walki. W chwili, gdy miał wysunąć ostatnią stawkę zawahał się. W końcu jednak stanął znów przed premierem zdecydowany już zupełnie. Trzeba płacić, to zapłacę!
— Ja nie zamierzam bynajmniej pana prezydenta okpić — zapewniał lojalnie don Luis. — To, co mam panu do ofiarowania jest czemś bardziej nadzwyczajnem i większem, aniżeli pan to sobie może wyobrazić. Ale gdyby nawet chodziło o rzecz jeszcze nadzwyczajniejszą i jeszcze większą, to jednak nie szłoby to w rachubę wobec tego, że wszak życie Florentyny Levasseur jest w niebezpieczeństwie. Mojem prawem jest jednak starać się uczynić transakcyę mniej niekorzystną. Pańskie słowa odbierają mi wszelką nadzieję. Rzucę więc wszystkie moje karty na stół, jak tego pan wymaga i na co się już zdecydowałem.
Prezydent zastanowił się chwilę. Coś wielkiego i nadzwyczajnego! Istotnie, co to być może? I jakież to propozycye mogą zasługiwać na taką terminologię?
— Mów pan! — oświadczył.
Don Luis usiadł naprzeciw Valenglaya, jak człowiek, traktujący rzeczy jak równy z równym.
— To będzie trwało krótko — powiedział. — Jedno zdanie zadecyduje o układzie, który mam zamiar zaproponować prezydentowi ministrów mego kraju.
— Jedno zdanie?
— Tak, jedno zdanie — potwierdził don Luis.
I zatapiając swe spojrzenia w oczach Valenglaya, wolno, sylaba po sylabie, mówił:
— Za cenę dwudziestu czterech godzin wolności, nie więcej, dając słowo honoru, że wrócę tu jutro rano, i że wrócę tu albo z Florentyną, ażeby przedstawić panu dowód jej niewinności, albo bez niej, ażeby stać się znów więźniem, za tę bagatelkę ofiaruję panu...
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.
— 338 —