mnie zatłuc, mieli kamienie, którymi mogli byli mnie ukamienować. I było ich przeszło czterdziestu!
„Stary wódz wziął w ręce masywny kamień i zbliżył się do mnie z twarzą wykrzywioną wyrazem strasznej wściekłości i nienawiści. Wyprostował się, wyprężył i przy pomocy dwóch innych Berberejczyków podniósł wielki kamienny blok ponad moją głowę i... puścił go w dół. Kamień spadł tuż obok słupa. Był to wielce ciekawy i zdumiewający dla tego starca widok, albowiem w mgnieniu oka uwolniłem z więzów swe ręce i uskoczywszy w tył stanąłem poza słupem, wyprostowany, trzymając w obu rękach dwa rewolwery, skonfiskowane mi dnia poprzedniego...
„To, co się zdarzyło, było sprawą zaledwie kilku minut. Z kolei zaczął się śmiać także wódz, podobnie jak ja śmiałem się przed chwilą, śmiechem sarkastycznym. Według niego trzymane przezemnie rewolwery nie były wcale groźniejsze od broni użytej przeciw mnie. Podniósł z ziemi kamień i podniósł rękę, gotów rzucić go we mnie. Podobnie uczynili jego dwaj towarzysze. Za ich przykładem poszła reszta Berberejczyków...
„— Ręce w dół, bo strzelam! — krzyknąłem.
„Wódz rzucił we mnie swój kamień.
„Pochyliłem głowę i jednocześnie rozległy się trzy wystrzały. Wódz i jego dwaj towarzysze padli trupem.
„— Kto jeszcze z pośród was jest przeciw mnie, niechaj wystąpi! — rzekłem, obrzucając spojrzeniem całą grupę.
„Pozosiawało jeszcze czterdzietu dwóch Berberejczyków. Miałem jeszcze jedenaście kul. Gdy nie ruszali się z miejsca, włożyłem jeden z mych rewolwerów pod pachę i wyjąłem z kieszeni dwa małe pudełka nabojów, czyli pięćdziesiąt kul.
„I z poza pasa wydobyłem trzy piękne, dobrze wyostrzone sztylety.
„Połowa grupy poddała mi się natychmiast i uszeregowała się poza memi plecami.
„Druga połowa również wkrótce skapitulowała.
„Bitwa była skończona. Nie trwała nawet czterech minut”.