Don Luis roześmiał się, gdy sobie o tem pomyślał. Jakgdyby można było wyobrazić sobie cudze zwycięstwo, nie zaś jego własne, zwycięstwo ptaka drapieżnego, zwycięstwo tego, który leci, nad tym, który jedzie! Ani na chwilę nie przyszło mu do głowy, że uciekający może się wymknąć, zmieniając kierunek drogi. Istnieją takie przeczucia, które równają się faktom. A to przekonanie, które żywił don Luis, było tak silne, że jego przeciwnik musiał się poddać jego woli... Samochód jechał drogą, prowadzącą do Nantes. Robił przeciętnie 30 kilometrów na godzinę. A ponieważ on, Arseniusz Lupin, robił 120 kilometrów, przeto starcie miało nastąpić w miejscu, wskazanem z góry, na Ponts-de-Drive i o wskazanej z góry godzinie, to jest w południe.
Oto zbita gromada domów, zamków, wież i wieżyczek... To Angers...
— Która godzina? — zagadnął don Luis swego towarzysza.
— Za dziesięć minut dwunasta — brzmiała odpowiedź.
Angers było już w tej chwili tylko wizyą niknącą. I znów wieś porznięta barwnymi zagonami, a w poprzek biegnie droga.
A po tej drodze sunie żółte auto...
Żółte auto! Auto bandyty! Auto, uwożące Florentynę Levasseur!
Radość don Luisa nie była żadnem przewidywaniem niespodzianek zasępiona. Wiedział z całą pewnością, że przewidywania jego sprawdzą się, co do joty.
W tej chwili Davanne odwrócił się i zawołał:
— Jesteśmy na miejscu, nieprawdaż?
— Tak jest. Zniżajmy lot.
Samolot skierował swą pierś ku dołowi i zbliżył się do mknącego drogą samochodu. Wtedy Davanne zwolnił bieg i utrzymując aparat na wysokości dwustu metrów od ziemi, trzymał się nieco w tyle za samochodem.
Z takiej odległości mogli byli rozróżniać szczegóły. Szofer miał kaszkiet z szarego płótna z daszkiem skórzanym. Był to istotnie wehikuł „Komety”. Było to więc istotnie auto, przez nich ści-
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/365
Ta strona została uwierzytelniona.
— 359 —