podwładnego z widocznem uwielbieniem. Wkońcu panowie Lepertuis i Perenna, umówiwszy się co do miejsca i czasu spotkania, celem podjęcia legatu, zamierzali już wyjść, gdy pan Desmalions wszedł z pośpiechem.
— Ach, pan jeszcze znajduje się tutaj, panie Perenna. Tem lepiej. Uderzyła mnie jedna myśl... Te trzy litery, które pan odcyfrował, nakreślone przez Verota przed śmiercią... Czy jest pan tego pewny, że składają one sylabę Fau?...
— Tak mi się zdaje, panie prefekcie. Zechciej pan spojrzeć, czy nie są to litery F, A. i U?...
Nasuwa mi to przypuszczenie, że sylaba ta jest początkiem nazwiska.
— Istotnie... istotnie... — powtarzał Desmalions. — Tak. Rzecz ciekawa, że sylaba ta jest właśnie... Zresztą sprawdzimy to...
Desmalions począł szybko przeglądać korespondencyę, wręczoną mu przez sekretarza po przybyciu do biura.
— Ach, jest! — zawołał, wyjmując jeden z listów i spoglądając zaraz na podpis. — Jest!... To właśnie, o czem myślałem... Fauvilie... Pierwsza litera ta sama... List ten musiał być pisany w chwili podniecenia... Niema ani daty, ani adresu... List kreślony był ręką, która drżała...
I pan Desmalions począł na głos czytać:
„Panie Prefekcie! Wielkie nieszczęście zawisło nad moją głową i nad głową mojego syna. Śmierć zbliża się szybkim krokiem. Będę tej nocy, lub najpóźniej jutro rano, w posiadaniu dowodów ohydnego, grożącego nam spisku. Pozwoli pan, że rano je panu przyniosę. Potrzebuję opieki i wzywam pana na ratunek. Racz przyjąć i t. d. Fauvilie”.
— I nic więcej? — zapytał Perenna.
— Nic, ale pomyłki tu być nie może. Oświadczenia inspektora Verota mają widoczny związek z tym rozpaczliwym apelem. To właśnie Fauville i jego syn mają być tej nocy zamordowani... A co jest w tem wszystkiem strasznego, to to właśnie, że nazwisko Fauville jest bardzo rozpowszechnione, a zatem jest rzeczą niemożliwą, abyśmy odnaleźli w porę właściwego Fauville’a.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —