Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.
—   365   —

Weber zwrócił na niego badawcze spojrzenie.
Don Luis zaśmiał się:
— Tak, uciekł! Nie można odmówić mu sprytu, nieprawdaż? Przesiadł się on z żółtego samochodu do innego w Mans i udał się w nieznanym kierunku...
Weber rozszerzył źrenice. I cóż to za osoba — pomyślał — co jest poinformowana o szczegółach wiadomych tylko w prefekturze policyi?
— Kim pan właściwie jesteś? — zapytał.
— Jakto? Więc pan mnie nie poznaje? I warto to wyznaczać ludziom schadzki... Przyznaj pan, panie Weber, że objawiasz złą wolę. Czyż trzeba, ażebyś mi się przyjrzał w pełnem świetle dnia? Więc patrz pan!
Don Luis, który to mówił zmienionym głosem, odrzucił w tył kaptur i zdjął okulary.
— Arseniusz Lupin! — wyrwało się z ust Weberowi.
— Do usług twoich, młody człowieku, na lądzie, na koniu i w powietrzu! Odjeżdżam! Dowidzenia!
Zdumienie Webera było tak wieikie, gdy ujrzał nagle przed sobą na wolności, w punkcie odległym o 400 kilometrów od Paryża, tego samego Arseniusza Lupina, którego przed dwunastu godzinami odwiózł do więzienia, że nie był w stanie wyrzec jednego słowa.
Tymczasem don Luis zajął już miejsce w aeroplanie. Chłopi popchnęli aparat i ten majestatycznie wzniósł się w powietrze.
— Kierunek północno-wschodni! — zakomenderował don Luis. — 150 kilometrów na godzinę! 10.000 franków!
— Mamy wiatr przeciw sobie — rzekł lotnik.
— 5.000 franków za wiatr! — dodał don Luis.
Nie brał pod uwagę żadnych przeszkód, tak dalece pilno mu było dostać się do Formigny. Rozumiał teraz całą sprawę i sięgając myślą do jej istotnych początków, dziwił się. że w jego umyśle nigdy nie skojarzyła się serya zbrodni, oplatających się koło osoby i dziedzictwa pozostałego po Morningtonie, ze stodołą w Formigny. I więcej jeszcze! Dlaczego z prawdopodobnego morderstwa, popełnionego na osobie Langernaulta, da-