Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/373

Ta strona została uwierzytelniona.
—   367   —

dzinie dziewiątej rano, przybędzie on do swej kryjówki.
I przybędzie tam z Florentyną uśpioną, bezwładną...
I stawało w myśli uporczywe, straszne pytanie: co zamierza uczynić z Florentyną?
— Prędzej! Prędzej! — naglił don Luis.
Z chwilą gdy kryjówka zbrodniarza była już mu wiadoma, z tą chwilą zamiary jego przedstawiały się oczom don Luisa w straszliwej jasności. Ścigany, stracony, będący dla Florentyny przedmiotem obawy i nienawiści, teraz, gdy spadły jej łuski z oczu, jakiż plan mógł człowiek ten powziąć, jeśli nie plan morderstwa?
— Prędzej! — wołał don Luis. — Wcale nie posuwamy się naprzód! Jeszcze prędzej!
Florentyną zamordowana! Może zbrodnia nie została jeszcze spełniona? Nie, nie zdążył jej jeszcze dokonać! Na zabicie człowieka potrzeba czasu. Zabójstwo jest poprzedzane słowami, propozycyami, groźbami, prośbami i niezliczonym szeregiem scen. Ale sprawa znajduje się na tej drodze! Florentyna umrze!
Florentyna umrze z ręki zakochanego w niej bandyty! Bo on ją kocha, don Luis intuicyjnie przeczuwa tę monstrualną miłość. I jakże przypuścić, że podobna miłość może się skończyć inaczej, jak nie wśród tortur i krwi?
Sable... Sille-le-Guillaume...
Ziemia uciekała mu z przed oczu. Miasta i domy znikały jak cienie...
Allençon...
Nie upłynęło nawet półtorej godziny, gdy wylądowali w jednej z wiosek, leżących między miastem, a Formigny. Don Luis zasięgnął języka. Kilka samochodów przejeżdżało drogą, prowadzącą do Formigny, a między innymi mała limuzina, która przemykała poprzeczną drożyną.
Otóż ta droga prowadziła do lasku, znajdującego się poza Starym Zamkiem, Langernaulta.
Don Luis był tak pewny siebie, że pożegnawszy się z lotnikiem dopomógł mu przy odlocie. Już go nie nie potrzebował! Nie potrzebował nikogo! Zaczynał się koniec pojedynku.