Zapanował więc nad sobą i zwolna, zachowując konieczną ostrożność, czołgał się naprzód.
Ścieżka wśród stosów kamieni wznosiła się w górę i było rzeczą widoczną, że na samym szczycie znajdowała się jaskinia bandyty. W tym kierunku szły istotnie ślady przydeptanej trawy. I don Luis spostrzegł nawet coś błyszczącego na ziemi Był to pierścionek, mały pierścionek, bardzo skromny, ozdobiony dwiema perełkami. Don Luis widział go często na palcu Florentyny. I co uderzyło uwagę don Luisa, to to właśnie, że przez złotą obrączkę pierścionka, przewijała się kilkakrotnie trawa, jak gdyby ktoś umyślnie chciał go w ten sposób przymocować do ziemi.
— Wskazówka jest całkiem jasna — rzekł do siebie Perenna. — Prawdopodobnie zbrodniarz się tu zatrzymał, aby wypocząć i Florentyna, związana wprawdzie, ale mająca palce swobodne, mogła zostawić w ten sposób dowód swej obecności.
A zatem miała jeszcze nadzieję! A zatem oczekiwała pomocy! I don Luis nie bez wzruszenia pomyślał, że od niego właśnie tej pomocy się spodziewała...
O pięćdziesiąt kroków dalej — szczegół to, świadczący o wyczerpaniu fizycznem zbrodniarza — nowy ślad wypoczynku, w postaci kwiatka, którego listki zostały czyjąś ręką oberwane, A dalej widniał ślad pięciu palców, zagłębionych w ziemi, później krzyżyk nakreślony kamieniem. I w ten sposób don Luis mógł krok za krokiem przeżywać straszliwą Kalwaryę Florentyny.
Zbliżał się ostatni przystanek. Droga stawała się coraz bardziej stroma. Odłamy kamieni stanowiły coraz częściej przeszkodę. Na prawo wznosiły się ku niebu dwie arkady gotyckie, jako ślad istniejącej tu niegdyś kaplicy. Na lewo, sterczał komin, istniejącego tu ongi domostwa.
Jeszcze dwadzieścia kroków. Don Luis się zatrzymał. Zdawało mu się, że słyszy jakiś szmer.
Nadstawił ucha. Nie mylił się. Znów usłyszał jakieś głosy, coś w rodzaju śmiechu, ale straszliwego śmiechu! Był to śmiech zjadliwy, zły jak śmiech szatana! Raczej śmiech kobiety. Rechot szaleństwa...
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.
— 369 —