Nadeszła godzina, kiedy rozegrać się miała druga część dramatu. Po torturach don Luisa Perenny przyszła kolej na Florentynę. Ohydny kat krążył od jednej ofiary do drugiej, nie okazując żadnej litości, jakgdyby chodziło tu o zwierzęta, przeznaczone na rzeź.
Chwiejąc się jeszcze na nogach, podszedł do Florentyny i wyjąwszy z metalowej, oksydowanej papierośnicy, papierosa, zapalił go, mówiąc z wyrafinowanem okrucieństwem:
— Gdy skończy się ten papieros, Florentyno, przyjdzie kolej na ciebie. Ostatnie minuty twego życia rozsypują się wraz z tym popiołem. Nie spuszczaj z oczu mego papierosa i zastanów się! Florentyno, trzeba, żebyś to zrozumiała! Wszyscy właściciele tej posiadłości, nie wyłączając Langernaulta, byli przekonani, że to kamienne sklepienie, pod którem się znajdujesz, musi rozpaść się w gruzy prędzej lub później.
— I ja, ja, od wielu lat, z niewyczerpaną cierpliwością i w przypuszczeniu, że to mi się kiedyś przyda, zabawiałem się osłabianiem podstaw tej groty, tak, że dziś sam nie jestem w stanie pojąć, jak się to dziać może, iż ta piramida kamieni sterczy jeszcze o własnej sile i zachowuje równowagę. A raczej rozumiem. Ostatnie moje uderzenie oskardem było tylko ostrzeżeniem. Ale wystarczy, abym wymierzył jeszcze jeden cios w odpowiednie miejsce, abym usunął jedną jedyną cegłę, wciśniętą między dwa bloki, a całe to ruszto-