— Ach, nędznicy... nędznicy...
Był to człowiek około pięćdziesięcioletni, o cerze bardzo bladej, zapadniętych policzkach i chorobliwym wyglądzie. Łzy cisnęły mu się do oczu.
— O kim pan mówisz? — zapytał prefekt. — Czy o tych, którzy zgładzili ze świata inspektora Verota? Mógłbyś pan ich nam wskazać, pokierować naszemi dochodzeniami?
Hipolit Fauville zaprzeczył ruchem głowy.
— Nie. nie. Na razie nie przydałoby się to na nic... Moje dowody jeszcze nie wystarczają... Naprawdę nie wystarczają...
— Panie prefekcie — począł się tłumaczyć, wstając z miejsca. — Niepotrzebnie pana fatygowałem, ale chciałem wiedzieć... Przypuszczałem, że inspektor Verot uniknął nieszczęścia... Jego zeznania dołączone do moich byłyby niezwykie cenne... Ale może był jeszcze w stanie pana uprzedzić?
— Nie, mówił tylko o dzisiejszym wieczorze, o nadchodzącej nocy...
Hipolit Fauville podskoczył.
— Dzisiaj wieczór?... A zatem byłby już czas... Ale nie, nie, to niemożliwe... Oni nic jeszcze nie mogą mi uczynić złego... Jeszcze nie są gotowi...
— Inspektor Verot zapewniał jednak, że podwójna zbrodnia ma być dokonana jeszcze dzisiejszej nocy.
— Nie, panie prefekcie. On się myli... Ja wiem dobrze... Jutrzejszego wieczoru najwcześniej... i schwytamy ich w pułapkę... Ach nędznicy!...
Don Luis zbliżył się do Fauville’a i spytał:
— Pańska matka nazywała się Hermina Roussel, nieprawdaż?
— Tak jest. Już nie żyje.
— Pochodziła ona z Saint-Etienne?
— Tak... Ale czemu się pan o to pyta?
— Pan prefekt wyjaśni to panu jutro, A teraz jeszcze słówko.
To mówiąc, don Luis otworzył pudełko, pozostawione przez inspektora Verota.
— Czy ta tabliczka czekolady i te odciski zębów wyjaśniają panu cośkolwiek?
— Ach! — zawołał inżynier. — Jakaż podłość!
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —