Długo trwał tak w bezruchu i milczeniu i gdy, po ponownem zażyciu lekarstwa, wziął się do roboty, to jednak ruchy jego były machinalne, pozbawione tej rzeźkości, z jaką podrygując na swych cienkich jak szczapy nogach, zmierzał do popełnienia zbrodni, tak, jak się zmierza do jaknajrychlejszego zakosztowania rozkoszy.
Zwrócił się ku krzakom, z poza których Lupin obaczył go i obserwował po raz pierwszy. Poza tymi krzakami znajdowało się między dwoma drzewami schowanko, gdzie posiadał potrzebne instrumenty i broń, łopaty, strzelby, zwoje powrozów i druty.
Ile razy się tu zjawiał, zawsze coś ze sobą przywoził, z zamiarem wrzucenia tego wszystkiego do studni, gdy będzie stąd odchodził na zawsze. Badał starannie, czy nie pozostawia za sobą jakichkolwiek śladów, wszelkie istniejące ślady zacierał, pozostawiając sobie do zbadania na sam ostatek drogę prowadzącą do studni.
Zdawał się być przejęty troską i myśląc o czemś zupełnie innem, działał jak wytrawny zbrodniarz, który bezwiednie niemal wie, co mu wypada czynić.
Mały wypadek obudził jego podejrzliwość. Oto nagle raniona jaskółka padła u jego stóp. Ścisnął ją w garści i zgniótł jak świstek papieru. I oczy jego świeciły dzikim blaskiem, gdy patrzał na krew ciekącą mu przez palce. Gdy jednak rzucił tę jaskółkę w gęstwinę, zauważył na gałęziach jednego z krzaków jasne włosy i myśl jego wróciła znów do osoby Florentyny.
Padł na kolana przed zburzoną grotą i ułamawszy dwie gałązki zrobił z nich krzyżyk, który umieścił między dwoma kamieniami.
W chwili gdy się schylał, z kieszeni wypadło mu małe lusterko i stłukło się, uderzając o kamień.
Zły ten prognostyk wywarł na nim wielkie wrażenie. Rozejrzał się dookoła podejrzliwie i drżąc z niepokoju wobec jakiegoś niewidzialnego wroga, mruknął:
— Boję się.. Chodźmy stąd, chodźmy...
Zegarek jego wskazywał wówczas wpół do czwartej.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/390
Ta strona została uwierzytelniona.
— 384 —