nie znajdując żadnej osłony przed ciosem, który mógł weń ugodzić wcześniej, zanim się dowie, gdzie właściwie znajduje się ów niewidzialny przeciwnik.
Przeczucie jednak bezpośrednio grożącego niebezpieczeństwa wróciło mu energię. Rozejrzał się dokoła tak skrupulatnie, że zdawało się nic nie mogło ujść jego uwagi. Za złomami kamieni, czy za gąszczem krzaków dostrzegłby napewno najlepiej ukrytego przeciwnika.
Nie widząc nikogo ruszył naprzód, podpierając się laską. Posuwał się naprzód, niczem nie mącąc ciszy. W prawej ręce ściskał rękojeść rewolweru. Najmniejszy wysiłek woli, a nawet mniej jeszcze, bo spontaniczny głos instynktu sprawi, iż kula utajona w rewolwerze usunie wroga z drogi, gdyby miał się pojawić.
Zwrócił się na lewo. Znajdowała się tam wązka ceglana dróżka, która była właściwie szczytem jakiegoś zasypanego ziemią muru. Tą właśnie dróżką jedynie mógł przedostać się, nie pozostawiając żadnego śladu ów osobnik, który mu zabrał z zawieszonej na krzaku marynarki tak cenione przezeń przedmioty i papiery.
Szedł naprzód rozchylając rękoma gałęzie. Droga była poprzerastana tamującemi przejście krzakami, więc szedł dalej dolną częścią wzgórza. Uczynił jeszcze kilka kroków, aby obejść wyrastającą na drodze olbrzymią skałę.
I wówczas cofnął się nagle, tracąc prawie zupełnie równowagę. Jednocześnie kij i rewolwer wypadły mu z rąk.
To co ujrzał było czemś przechodzącem wszelką możliwość. Wobec niego, w odległości dziesięciu kroków, stał chyba nie człowiek, trzymający ręce w kieszeniach, ze skrzyżowanemi nogami, wsparty zlekka ramieniem o wystający szczerb skały? To nie był i nie mógł być człowiek, albowiem człowiek ten przed chwilą przeniósł się za jego właśnie przyczyną do wieczności, tam, skąd się nie wraca. Było to więc widmo z poza grobu i pojawienie się jego przeniknęło go śmiertelnem przerażeniem.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/392
Ta strona została uwierzytelniona.
— 386 —