— Czy tego pan szuka? — zagadnął don Luis, pokazując mu instrument, służący do zastrzyknięć, napełniony żółtą cieczą. — Proszę mi wybaczyć, ale obawiałem się, abyś pan przez jakiś ruch nieostrożny sam się tem narzędziem nie zakłuł. Wszak zakłucie to byłoby śmiertelnem, nieprawdaż? Nie darowałbym sobie tego nigdy.
Kaleka czuł, że jest zdany na łaskę i niełaskę. Wahał się jeszcze chwilę, zdziwiony, że przeciwnik nie zaatakował go w sposób gwałtowny. Starał się to wykorzystać.
Jego maleńkie, błyszczące oczka błądziły dookoła, szukając jakiegoś przedmiotu, który mógłby zastąpić mu broń. Ale jedna myśl napełniła go nagle otuchą i w napadzie niespodziewanej radości wybuchnął przeszywającym śmiechem:
— A Florentyna! — zawołał. — Nie zapominajmy o Florentynie! Dzięki niej mam cię w ręku. Zabrałeś mi wszystkie środki obrony, ale mam jeszcze coś, czem mogę ugodzić cię w samo serce! Wszak prawda, że nie możesz żyć bez Florentyny? Śmierć Florentyny, to dla ciebie wyrok, nieprawdaż? Śmierć Florentyny, to dla ciebie postronek na szyję? Czyż nie tak? Nie tak?
Don Luis odrzekł:
— Istotnie, gdyby Florentyna umarła, to nie przeżyłbym jej śmierci.
— Ona nie żyje! — wykrzyknął z radosnym podrygiem zbrodniarz. — Nie żyje! Co mówię? Więcej niż nie żyje! Człowiek umarły zachowuje jeszcze przez jakiś czas wygląd człowieka żywego, ale z nią stało się gorzej! Niema już jej trupa, lecz miazga kości i ciała! Runęło na nią całe rusztowanie brył kamiennych! Czy widzisz to rumowisko? Co za widok! Teraz przyszła na ciebie kolej. Czy chcesz postronka? Ha, ha, ha! Można pęknąć ze śmiechu! Powiedziałem ci, Lupinie: ruszaj do bram piekielnych! Ruszaj prędko, albowiem oczekuje tam na ciebie twoja umiłowana! Wahasz się? Tak wygląda słynna uprzejmość francuska? Czy pozwala się tak wyczekiwać kobiecie? Żwawo, Lupinie! Florentyna nie żyje!
Mówił to z istotną rozkoszą, jakby delektując się tym wyrazem: „nie żyje!“
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/395
Ta strona została uwierzytelniona.
— 389 —