Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

Gdzie inspektor to znalazł? i począł w podskokach zmierzać spiesznie ku drzwiom.
— Idę już panie prefekcie, idę! Jutro panu wszystko opowiem... Będę miał już wszystkie dowody a wtedy ramię sprawiedliwości mnie wesprze... Jestem chory, to prawda, ale w końcu chcę żyć! Mam wszak prawo do życia!... I mój syn także... I żyć będziemy. Ach, nędznicy!...
To rzekłszy, wybiegł szybko, zataczając się jak pijany.
Pan Desmalions nagle powstał.
— Zasięgnę wiadomości o otoczeniu tego człowieka — powiedział. — Każę otoczyć opieką jego mieszkanie. Już telefonowałem do służby bezpieczeństwa. Oczekuję na człowieka, w którym pokładam pełne zaufanie.
Don Luis oświadczył wtedy:
— Panie prefekcie, zaklinam pana, abyś mi zechciał pozwolić śledzić tę sprawę pod pańskiem kierownictwem. Testament Morningtona zobowiązał mnie w tym kierunku. Pozwól pan sobie to powiedzieć, że dał mi do tego prawo. Wrogowie pana Fauville’a są ludźmi nadzwyczaj śmiałymi i zręcznymi. Uważam za obowiązek honoru być dziś wieczorem na posterunku u niego i przy nim.
Prefekt zawahał się przez chwilę. Jakżeby miała nie nasunąć mu się myśl, że don Luis jest przecież poważnie zainteresowany w tem, aby nie znalazł się żaden spadkobierca Morningtona, któryby stanął pomiędzy nim i milionowem dziedzictwem? Miałżeby przypisać szlachetnemu uczuciu wdzięczności, wysokiemu pojęciu przyjaźni i obowiązku to osobliwe pragnienie osłaniania Hipolita Fauville’a przed grożącą mu śmiercią?
Przez kilka minut pan Desmalions obserwował tę twarz rezolutną, te oczy inteligentne, zarazem ironiczne i naiwne, poważne i śmiejące się, te oczy, patrzące z takim wyrazem szczerości i swobody, przez które jednak nie można było dotrzeć do tajników duszy tego osobnika, poczem wezwał sekretarza.
— Czy przyszedł kto z urzędu bezpieczeństwa? — zapytał.