nych wrogów, i don Luis odczuwał z tego powodu taką rozkosz, iż był w stanie wygłaszać tylko nic nie znaczące frazesy, nie mające żadnego związku z tem, co huczało mu w głębi duszy i co wirowało mu w mózgu.
— Idąc wzdłuż tego muru — mówił — i skręcając następnie na lewo dojdziemy do samochodu... Pani będzie mogła zrobić pieszo ten kawałeczek drogi? Wsiadłszy do samochodu pojedziemy do Alençon... Jest tam bardzo spokojny hotel przy głównym placu... Może tam pani oczekiwać aż wydarzenia wezmą obrót dla pani korzystny... a to już wkrótce nastąpi, gdyż winny znajduje się już w naszych rękach.
— Więc chodźmy! — rzekła.
Nie śmiał zaproponować, aby się wsparła na jego ramieniu. Szła zresztą bez wysiłku, krokiem elastycznym. Do duszy don Luisa wstępowała nowa fala admiracyi i rozmiłowania. Nigdy jednak nie czuł się tak bardzo od niej oddalony, jak właśnie teraz, gdy dzięki swej nadzwyczajnej energii ocalił jej życie. Nie zdobyła się wobec niego ani na słowo podziękowania, ani nawet na złagodzenie spojrzeń rzucanych w jego stronę, co wynagrodziłoby w pewnym stopniu jego wysiłek. Pozostała dla niego nadal tak, jak była od pierwszego dnia ich poznania, tajemniczą istotą, której nigdy nie mógł zrozumieć, na którą nawet cała burza najstraszliwszych wydarzeń nie rzuciła ani szczypty światła. Co zamierzała? Czego chciała? Dokąd zmierzała? Zawiły problem, którego nie spodziewał się rozwiązać. Od tej chwili każde z nich szło swoim torem po drodze życia i każde z nich z urazą tylko i gniewem mogło o sobie wzajemnie pomyśleć.
— Nie — mówił w duchu, gdy Florentyna wsiadała do samochodu — nie, tak nie może być! Nie rozstaniemy się w ten sposób. Słowa, które wymienimy ze sobą, rozstrzygną sprawę ostatecznie, i czy ona życzy sobie tego, czy nie rozetnę zasłonę, którą się otacza.
Podróż tym razem trwała krótko. W hotelu w Alençon don Luis kazał zameldować Florentynę pod jakiemś obcem nazwiskiem, a zostawiw-
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/401
Ta strona została uwierzytelniona.
— 395 —