i całą poezyę świata. Znienacka dosięgał szczytu szczęśliwości. Mignęło mu przed oczyma całe życie Florentyny od chwili, gdy się z nią spotkał po raz pierwszy, aż do tego tragicznego momentu, gdy kaleka, pochylony nad nią i widząc jej oczy zalane łzami, mamrotał: „Ona płacze! Ona śmie płakać! Co za szaleństwo! Ale ja znam twoją tajemnicę, Florentyno! I ty płaczesz! Florentyno, Florentyno, tyś sama chciała umrzeć”!
Miłość, pęd namiętności od pierwszego dnia pchnął ją ku don Luisowi. Wykolejało ją to, przejmowało przerażeniem, zdawało się jej to być zdradą wobec pani Fauville i Sauveranda, odsuwało ją, to znów zbliżało do ukochanego mężczyzny, którego admirowała za jego bohaterstwo i lojalność, przejmowało wyrzutami sumienia, rozdzierało duchowo, a koniec końców oddawało ją, bezsilną i zdezoryentowaną, pod wpływ szatański tego zbrodniarza, który ją zmysłowo pożądał.
Don Luis nie wiedział, co ma czynić, w jakich słowach wyrazić swe wniebowzięcie. Wargi mu drżały, oczy zachodziły łzami. Idąc za popędem natury chwyciłby Florentynę w ramiona i uścisnąłby ją serdecznie, ale paraliżowało go uczucie wielkiego szacunku, jaki żywił dla tej kobiety. I, pokonany przez wzruszenie, padł do nóg młodej dziewicy, śląc ku niej słowa miłości i adoracyi.