Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
—   38   —

zyskać później możność uczciwego życia. Dzisiaj idzie już o uniwersalnego spadkobiercę Morningtona. Spadkobierca ten ma podjąć jutro, pod fałszywem nazwiskiem, sumę miliona franków, a za kilka miesięcy, być może nawet dwieście milionów franków. To już jest rzecz całkiem inna!
Argument ten zdawał się trafiać do przekonania Perenny, który jednak próbował oponować.
— A gdybym odmówił?
— Gdyby pan odmówił, to ostrzegłbym notaryusza i prefekta policyi, że pomyliłem się w swoich dochodzeniach i że co do osoby don Luisa Perenny znaleźliśmy się w błędzie. W rezultacie nie tknąłbyś pan z zapisanej sumy ani szeląga, a nawet prawdopodobnie zostałbyś aresztowany.
— Podobnie jak i pan...
— Ja?
— Tak jest. Za sfałszowanie dokumentów cywilnych... Bo rozumie pan to dobrze, że jabym zgryzł ten orzech.
Attaché nic nie odpowiedział, tylko nos mu się nieco wydłużył, tak, iż don Luis, spostrzegłszy w jego twarzy nagłą zmianę, wybuchnął śmiechem.
— Ależ, panie Cacéres, nie róbże pan głupstw. Nie zrobię panu krzywdy, tylko nie staraj się już więcej mnie szkodzić. Złośliwsi od pana ludzie chcieli mi już podstawiać nogę, ale w rezultacie pokręcili karki. Prawdą zresztą mówiąc, nie masz pan wyglądu gagatka pierwszego rządu, gdy idzie o oszukanie bliźniego. Trochę umiarkowania, panie Cacérés, trochę umiarkowania! Zresztą okażę się wobec pana szczodrobliwym księciem...
Don Luis wyjął z kieszeni książeczką czekową lyońskiego banku kredytowego.
— Bierz drogi przyjacielu! — powiedział. — Oto dwadzieścia tysięcy franków, które ci daje spadkobierca Morningtona. Schowaj je z uśmiechem. Powiedz: dziękuję i zabrawszy swoje manatki, ruszaj stąd, nie odwracając głowy, podobnie jak córka Lota ze Starego Testamentu. Idź już... Między nami skończone!
Było to powiedziane w taki sposób, że attaché wypełnił co do joty rozkaz Perenny. Uśmiechnął