się, chowając pieniądze powiedział dwa razy „dziękuję” i wyszedł nie odwracając głowy.
— Pijaczyna! — warknął don Luis. — I co pan na to powiesz, panie brygadyerze?
Brygadyer Mazeroux spoglądał na Perennę zdumiony, rozszerzając źrenice.
— Ależ, panie...
— Co, brygadyerze?
— Ależ panie, kimże pan właściwie jesteś?
— Kim jestem?
— Tak.
— Czyż pana o tem nie poinformowano? Peruwiańczykiem, albo Hiszpanem... Sam wreszcie dobrze nie wiem... Krótko mówiąc, jestem don Luisem Perenną.
— Kłamstwo! Wszak byłem świadkiem.
— Don Luis Perenna, były legionista...
— Dość, panie!...
— Umedalowany... udekorowany na każdym szwie swego ubrania...
— Jeszcze raz mówię panu, dość tego i wzywam pana, abyś się udał wraz ze mną do prefekta.
— Ale pozwól-że mi dalej mówić do dyabła! A zatem... były legionista... były bohater... były aresztant z więzienia a la Sante... były książę rosyjski... były szef służby bezpieczeństwa... były...
— Ależ pan jest szalony?! — przerwał brygadyer. — Cóż to znowu za historye pan opowiadasz?
— Historye prawdziwe, autentyczne! Pytasz się pan, kim jestem, a więc panu swe stanowiska wyliczam. Czy mam sięgnąć jeszcze wyżej? Mam jeszcze kilka tytułów do zakomunikowania panu. A więc: markiz, baron, książę, arcyksiążę, wielki książę, mały książę, kontr-książę... Gdyby mi powiedziano, że byłem królem, to, do dyabła, nie ośmieliłbym się zaprzeczyć.
Brygadyer Mazeroux chwycił swemi, przywykłemi do takiej funkcyi rękami, wątłe pozornie ręce Perenny i rzekł:
— Nie wiem, z kim mam do czynienia, ale mimo to pana nie puszczę. Sprawa wyjaśniona będzie w prefekturze.
— Ależ nie mów tak... mocno, Aleksandrze!
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —