Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.
—   40   —

Dwie wątle pięści Perenny uwolniły się z niesłychaną łatwością z żylastych rąk brygadyera, którego ręce z kolei zostały przez Perennę unieruchomione.
— A zatem nie poznajesz mnie głupcze? — zawołał don Luis.
Brygadyer Mazeroux nie szepnął ani słowa. Źrenice jego zozszerzyły się jeszcze bardziej. Wysilał mózg, aby zrozumięć całe zajście i trwał wciąż w osłupieniu.
Ten głos, ten sposób rozmowy, przenikliwy wyraz tych oczu, a przytem to imię Aleksander, które nie było jego właściwem imieniem i którego używała w stosunkach z nim kiedyś jedna tylko osoba... Czyż to możliwe?!
— Szef mój... szef?... — bąknął.
— Dlaczegóżby nie?
— Ależ nie... nie... ponieważ...
— Ponieważ co?
— Już pan nie żyjesz.
— Więc cóż? Czy sądzisz, że śmierć przeszkadza mi życ?...
A gdy brygadyer zdawał się być coraz bardziej ogłupiony tem wszystkiem, Perenna położył mu rękę na ramieniu i rzekł:
— Kto kazał ci wstąpić do prefektury policyi?
— Szef służby bezpieczeństwa, pan Lenormand.
— A kto był owym panem Lenormandem?
— Był nim szef.
— A zatem Arseniusz Lupin, nieprawdaż?
— Tak.
— Dobrze! Aleksandrze, czy nie sądzisz zatem że o wiele trudniej było Arseniuszowi Lupinowi zostać szefem służby bezpieczeństwa, którym jednak był jako żywo, aniżeli stać się don Luisem Perenną, aniżeli być udekorowanym medalami, stać się legionistą, być bohaterem, a nawet... nawet być żywym, będąc umarłym?...
Brygadyer Mazeroux przyglądał się w milczeniu swemu towarzyszowi, następnie zaś oczy jego się ożywiły, śniada twarz spurpurowiała i nagle, uderzając pięścią w stół, chrapliwym głosem zawołał:
— Dobrze więc, niechaj tak będzie! Ale ostrzegam pana, że na mnie liczyć już więcej nie mo-