Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

— Co śpiewasz ptaszyno?
— Są jeszcze inni...
— Wyrażaj się jaśniej.
— Gdyby naprzykład wpadli na pański ślad?
— W jakiż to mogłoby się stać sposób?
— Może pan być zdradzony.
— Przez kogo?
— Przez naszych dawnych kolegów...
— Bądź o to spokojny. Wyekspedyowałem ich poza granice Francyi...
— Dokądże to?
— Jest to moja tajemnica. Ciebie pozostawiłem w prefekturze na wypadek, gdybym potrzebował twoich usług. Sam widzisz teraz, że miałem racyę.
— A jeżeli wykryją, kim pan istotnie jesteś?
— Więc cóż?
— Osadzą pana w areszcie.
— To niemożliwe.
— Dlaczego?
— Nie mogą mnie zaaresztować.
— Dlaczego?
— Sam przecież wymieniłeś powód. Dla względów wyższych, strasznych, niepokonalnych...
— Jakich?
— Już nie żyję...
Mazeroux był wprost otumaniony. Argumenty byłego szefa trafiały mu do przekonania. Teraz jednym rzutem oka dostrzegł w domniemanym nieboszczyku Arseniusza Lupina w całej jego potędze. I nagle brygadyer wybuchnął śmiechem tak szalonym, że złamał się we dwoje, a konwulsyjne nieledwie drgawki krzywiły pociesznie jego melancholijne oblicze.
— Ach, szefie! — wołał. — Więc zawsze tensam?! Boże, jakie to śmieszne! I pytasz się, czy pójdę z tobą? Oczywiście, że pójdę! Jesteś pan nieboszczykiem... pogrzebanym... w proch rozpadłym... Co za śmieszność! Boże, co za śmieszność!...
Inżynier Fauville zamieszkiwał na bulwarze Suchet dom dosyć duży, otoczony z lewej strony ogrodem, w którym kazał wznieść budynek, służący mu za gabinet do pracy. W ten sposób ogród zredukowany został do kilku zaledwie drzew i pewnej liczby klombów, otoczony zaś był kratami,