— Niechaj tak będzie — powiedział, — Poproszę tylko pana o pozwolenie, ażebyś pan mnie i mojemu przyjacielowi pozwolił tu, w pobliżu swej osoby, spędzić tę noc.
— Dobrze, jeżeli pan sobie tego życzy. Zresztą może to i lepiej.
W tej właśnie chwili zapukał jeden ze służących i zaanonsował inżynierowi, że jego żona, przed wyjściem, pragnie się z nim widzieć. Zaledwie służący odszedł, weszła pani Fauville.
Wdzięcznym ruchem głowy pani Fauville złożyła ukłon Perennie i brygadyerowi. Była to kobieta mniejwięcej trzydziestoletnia, niezwykłej piękności, którą zawdzięczała błękitowi swych ocząt, bujnym włosom i nad wyraz miłej twarzyczce. Miała na sobie pod obszernym płaszczem jedwabnym tualetę balową, odsłaniającą jej piękne ramiona.
Pan Fauville zwrócił się do niej zdziwiony:
— Ty wychodzisz dziś wieczór?!
— Przypominasz sobie pewnie — odrzekła — że państwo Auverard zaofiarowali mi miejsce w loży na przedstawieniu operowem i że sam mnie prosiłeś, abym po przedstawieniu spędziła chwil kilka na wieczorku u pani Ersinger.
— Istotnie... istotnie... Zapomniałem o tym. Jestem taki zapracowany.
Pani Fauville, zapinając rękawiczki, zapytała.
— Czy nie wybierzesz się dziś do pani Ersinger?
— Po co?
— Byłoby to wielką dla niej przyjemnością.
— Ale nie dla mnie! Zresztą stan zdrowia mego staje mi na przeszkodzie.
— A zatem wytłumaczę cię przed nią.
— Dobrze.
Pani Fauville pięknym giestem owinęła się w płaszcz i stała chwilę nieruchoma, jakgdyby oczekując na słowo pożegnania, poczem rzekła:
— A więc Edmunda niema tutaj? Przypuszczałam, że pracuje wraz z tobą?
— Był bardzo zmęczony.
— Czy śpi już?
— Tak jest.
— Chciałam go jeszcze uścisnąć.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —