— Sam poszedłem sprawdzić.
— A ja nie słyszałem. Spałem istotnie, jak zabity.
Teraz Perenna z brygadyerem udali się do pokoju inżyniera.
— Siedź tutaj — rzekł Perenna — i nie budź go
Perenna jeszcze chwilę czuwał, ale nawet zasnąwszy, zdawał sobie sprawę z tego, co się dokoła niego działo. Jakiś zegar wydzwaniał godziny, a Perenna za każdym razem liczył jego uderzenia. Później zbudziły go odgłosy zewnętrznego życia, przejeżdżające wozy mleczarskie, gwizd pierwszych, odchodzących rano pociągów. Także w całym domu poczęło się budzić życie. Dzień począł przedzierać się przez szpary rolet i dom zwolna wypełniał się światłem.
— Chodźmy stąd — ozwał się brygadyer. — Lepiej będzie, jeżeli inżynier, zbudziwszy się, nas tu nie zastanie.
— Cicho! — rozkazał Perenna, popierając swój rozkaz odpowiednim gestem.
— Dlaczego?
— Obudzisz go.
— Sam pan widzi, że on ani myśli się zbudzić — odrzekł brygadyer, nie zniżając głosu.
— Istotnie... istotnie... — szepnął don Luis zdziwiony, że głos brygadyera nie zakłócił wcale snu inżynierowi. I ogarnął go znów podobnie dręczący niepokój, jakiego doznał był w ciągu nocy. Niepokój tym razem był nawet jeszcze gwałtowniejszy, Perenna nie mógł wprost z daćsobie z tego uczucia i jego pobudek sprawy.
— Co panu jest? — zagadnął go brygadyer. — Zmienił się pan zupełnie. Co się panu stało?
— Nic... nic... Jakiś lęk mnie ogarnął...
Mazeroux zadrżał.
— Lęk? O co? Pan mówi o tem w taki sam zupełnie sposób, jak to wczoraj mówił pan Fauville.
— Tak... tak... I z tego samego powodu..
— Z jakiego powodu?
— Nie rozumiesz mnie więc? Nie domyślasz się, że zadaję sobie pytanie, czy on... jeszcze żyje?...
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —