Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

— Ach! — wykrzyknął. — Czyż to możliwe?!...
Stanął jak wryty, nie mogąc zrozumieć rzeczy niepojętej, która jednak zjawiała się przed nim z całą oczywistością. Jabłko to było nadgryzione, złoczyńca zaś, który je rzucił, gdyż było zbyt kwaśne zapewne, pozostawił na niem odbicie swych zębów...
— Czyż to możliwe? — powtarzał don Luis. — Czyż to możliwe, aby jeden z nich dopuścił się podobnej nieostrożności? Widocznie nie zauważył, jak wypadło mu ono z ręki, lub nie mógł odnaleźć go w ciemnościach.
Starał się rzecz tę sobie wytłumaczyć, ale fakt był faktem. Dwa rzędy zębów, przecinając w półkole cienką skórkę jabłka, pozostawiały odcisk bardzo dokładny i normalny. Na jabłku zarysowało się sześć zębów górnych, podczas gdy dolne nakreśliły jednolitą niemal wygiętą linię.
— Zęby tygrysa! — mruknął Perenna, nie mogąc oczu oderwać od tego podwójnego odcisku zębów. — Zęby tygrysa! Te same, które zasysowały się już na tabliczce czekolady Verota. Jakiż dziwny zbieg okoliczności! Czyż można przypuścić, że jest to tylko traf szczególny? Czy nie należy raczej przypuścić, że są to odciski zębów tej samej osoby, która nadgryzła tabliczkę, przyniesioną do prefektury przez Verota, jako najbardziej niezaprzeczalny dowód?
Zawahał się przez chwilę. Czy ma ten dowod zachować dla siebie, dla własnych dochodzeń, które zamierzał prowadzić? Czy może lepiej będzie, jeżeli odda go do użytku władz śledczych. Ale dotknięcie tego jabłka sprawiało mu taki wstręt, czy nawet jakiś dziwny ból fizyczny, ze rzucił je na ziemię, tak, iż z powrotem potoczyło się pod gałęzie krzaku.
— Zęby tygrysa! Zęby dzikiej bestyi! — powtarzał.
Zamknął następnie drzwi ogrodu, spuścił zasuwę, położył klucze na stole i zwrócił się do bryaadyera z zapytaniem:
— Czy mówiłeś z prefektem policyi?
— Mówiłem.
— Przybędzie tu?