— Przybędzie.
— Nie kazał ci telefonować do komisaryatu policyi?
— Nie.
— Chce zatem wszystko sam zobaczyć i zbadać. Tem lepiej. A urząd bezpieczeństwa? Prokuratorya?
— Prefekt sam instytucye te uprzedził.
— Co ci jest Aleksandrze? Trzeba ci wydobywać odpowiedzi z żołądka?... I patrzysz na mnie tak dziwnie... Cóż to się stało?
— Nic.
— Gadaj zdrów! To ta cała historya zawróciła ci zapewne w głowie. Istotnie jest nad czem się zastanawiać... I prefekt rozkoszować się tem nie będzie, a to tem mniej, że spuścił się na mnie trochę lekkomyślnie i że zażądają od niego wyjaśnień, skąd ja się wziąłem... Ach, co się tyczy mej obecności tutaj, to lepiej będzie, jeżeli weźmiesz na siebie odpowiedzialność za wszystko, co zrobiliśmy. Nieprawdaż? Tak będzie lepiej dla ciebie samego. Zresztą wysuń się odważnie naprzód, zasłoń mnie sobą, jak to tylko jest możliwe, a przedewszystkiem — sądzę, że nie będziesz widział w tem nic złego — nie rób czasem głupstwa i nie przyznawaj się, żeś spał chociaż przez jedną sekundę tej nocy w korytarzu. Odpowiedzialność za to, po pierwsze, spadłaby na ciebie, a powtóre... No cóż? Zgoda?... A zatem, nie pozostaje nam nic innego, jak się pożegnać... Jeżeli, jak przypuszczam, prefekt będzie mnie potrzebował, to niechaj telefonują do mnie do domu, na Palais-Bourbon. Tam się znajdować będę. Żegnaj! Moja obecność przy dochodzeniach jest zbyteczna i niewłaściwa. Więc żegnaj towarzyszu!
To rzekłszy, Perenna zwrócił się ku drzwiom korytarza.
— Jeszcze chwilę! — zawołał Mazeroux.
— Jeszcze chwilę? Ależ...
Brygadyer stanął nagle pomiędzy Perenną, a drzwiami i zagrodził mu swoją osobą drogę.
— Tak, jeszcze chwilę... Ja nie podzielam pańskiej opinii. Wolę, ażeby pan pozostał tu aż do przybycia prefekta.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
— 59 —