co do godziny przybycia to pan się nie myli?... Co do tego żądam odpowiedzi jaknajściślejszej... A więc o godzinie drugiej rano? Druga godzina rano... Dobrze... Dziękuję...
Gdy pan Desmalions odwrócił się od telefonu, ujrzał przed sobą panią Fauville, patrzącą nań w śmiertelnej trwodze. I jedna myśl nagle poruszyła wszystkich obecnych: albo mieli oni do czynienia z kobietą zupełnie niewinną, albo z wyjątkową komedyantką, której twarz doskonale nadawała się do odgrywania roli najzupełniejszego niewiniątka...
— Do czego pan zmierza? — jęknęła. — Co to wszystko ma znaczyć? Wytłumacz się pan...
W odpowiedzi pan Desmalions rzucił następujące pytanie:
— Co pani robiła tej nocy od godziny wpół do dwunastej do drugiej rano?
Pytanie to było fatalne, rozstrzygające. Można je było zrozumieć w następujący sposób: „Jeżeli pani nie może złożyć dokładnej relacyi z użycia czasu w okresie dokonania zbrodni, to w takim razie mamy prawo wnosić, iż mord popełniony na twoim mężu i pasierbie, nie był dla ciebie tajemnicą”...
Zrozumiała to pani Fauville i chwiejąc się na nogach jęknęła:
— To straszne... straszne...
Prefekt powtórzył:
— Co pani robiła? Odpowiedź powinna być dla pani łatwa.
— Ach — odrzekła tym samym płaczliwym tonem — jak pan może przypuszczać?... Ach, nie... nie!... Czyż to możliwe?... Jak pan może przypuszczać?...
— Ja nic nie przypuszczam — odrzekł — ale jedno słowo pani może przyczynić się do wyjaśnienia prawdy.
Przypuszczano, że padnie pożądane słowo, albowiem pani Fauville zadrżały wargi i wstając uczyniła giest pełen zdecydowania, nagle jednak zdrętwiała, wyrzuciła kilka niezrozumiałych sylab i z konwulsyjnym płaczem, wydając rozpaczliwe okrzyki, padła na fotel.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —