I którego ja kochałam!... Ale dlaczegóżbym miała ich pozbawiać życia? Powiedzcie... Ależ powiedzcie!... Nie odbiera się wszak ludziom życia bez żadnej racyi... Więc... Ależ powiedzcie!...
I ogarnięta nową falą oburzenia i gniewu rzuciła się z zaciśniętemi rękoma ku urzędnikom, wołając:
— Ależ jesteście tylko katami!... Nie macie prawa torturować tak nieszczęśliwej, jak ja, kobiety! Ach, coż to za okropność!... Oskarżać... aresztować mnie... za nic!... To ohydne!... Jakimiż katami jesteście! A pan przedewszystkiem! — syknęła, wskazując palcem Perennę. — Tak... pan... wiem... pan jest moim wrogiem... Ach, rozumiem... masz pan racyę... Pan tu byłeś tej nocy, pan!... Ale dlaczego w takim razie pana nie zaaresztują? Dlaczego nie pana, który tu byłeś, lecz mnie, której tu wcale nie było, która nic nie wiem, absolutnie nic nie wiem o tem, co tu się działo?! Dlaczegóż nie pana, lecz mnie to spotyka? Dlaczego?!
Ostatnie słowa były wypowiedziane głosem prawie niedosłyszalnym. Opuściły ją siły. Padła na fotel. Głowa jej pochyliła się prawie do kolan. Potok łez trysnął jej z oczu.
Perenna zbliżył się do niej i podnosząc jej głowę zalaną łzami, powiedział:
— Nacięcia zębów, które zarysowały się na obydwóch jabłkach, są zupełnie do siebie podobne. Niema zatem żadnej wątpliwości, że nacięcia te pochodzą od pani zębów.
— Nie! — odparła.
— Ależ tak! — potwierdził Perenna. — Jest to fakt, któremu materyalnie niemożliwą rzeczą jest przeczyć. Ale pierwszy ślad zębów mógł być przez panią pozostawiony jeszcze w ciągu dnia wczorajszego...
— Tak pan przypuszcza? — rzekła. — Kto wie? Być może... Zdaje mi się, że sobie przypominam... Tak... wczoraj rano...
Prefekt policyi przerwał jednak tę rozmowę:
— Zbyteczne, proszę pani, zaprzeczenie. Badałem już w tej sprawie służącego Sylwestra... On właśnie wczoraj, o godzinie 8-mej wieczór, kupił te owoce. Gdy pan Fauville udawał się na spoczynek, cztery jabłka znajdowały się w kompo-
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1924).djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —