Don Luis zawołał woźnicę, lecz nic się od niego nie zdołał dowiedzieć, prócz tego, że papier ów znalazł na śmietniku poprzedniego wieczora.
Perenna prowadził dalej badania, niestety, bez oczekiwanego skutku. Służba, pytana przez niego lub p. Levasseur, zdawała się o niczem nie wiedzieć. Jedno nie ulegało wątpliwości, a mianowicie, iż artykuł powyższy, jak to udowadniał znaleziony brulion, pisany był przez kogoś mieszkającego w pałacu lub też mającego bliższą styczność z jego mieszkańcami.
Wróg był więc na miejscu.
Lecz jaki wróg! i do czego dążący? czy szło mu tylko o zaaresztowanie Perenny?
Przez resztę dnia don Luis był zamyślony a nawet zaniepokojony otaczającą go tajemnicą. Ciążyła mu bezczynność oraz groza aresztu, której się nie obawiał wprawdzie, lecz która paraliżowała mu ruchy i uniemożliwiała działanie.
To też, kiedy koło dziesiątej wieczorem powiedziano mu, że jakiś osobnik, Aleksander, chciał się z nim koniecznie widzieć, i kiedy, rozkazawszy go wprowadzić, ujrzał Mazeroux przebranego w stary płaszcz — rzucił się ku niemu z radością.
— A co, czy nie mówiłem! Przyszedłeś po mnie! Sami sobie rady dać nie możecie, nieprawdaż? Nie mieliście też tupetu aresztować mnie, bo czyż się zamyka kogoś, kto może być potrzebny? I niewczesne zapały Webera nic nie zdziałały! No, mówże! czemu milczysz jak mumia? Pewien jestem, że idzie o tego człowieka z hebanową laską, którego widziano w dniu śmierci Verota?
— Tak, szefie...
— Cóż, odnaleźliście go?
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/103
Ta strona została przepisana.