— Prawie... to jest...
— Gadajże nareszcie!
— Kiedy... to trzeba zacząć od początku.
— Zaczynaj prędzej, to prędzej skończysz!
— Zaraz. Otóż, szefie, nietylko chłopak z kawiarni widział wówczas tego człowieka, ale i gość jeden, który był tam równocześnie, zauważył go i słyszał, jak wychodząc, pytał przechodnia, gdzie jest najbliższa stacja kolei podziemnej w stronę przedmieścia Neuilly.
— Doskonale! A w Neuilly, szukając na prawo i na lewo, udało wam się go wykryć?
— Dowiedzieliśmy się nawet jak się nazywa, szefie: Hubert Lautier i mieszka w alei du Roule. Tylko, że go tam już niema. Znikł przed sześciu miesiącami, zostawiając meble; zabrał tylko dwa kufry ze sobą.
— No, a poczta?
— Na poczcie powiedziano nam, że osobnik o podobnej powierzchowności przychodzi mniejwięcej raz na tydzień odbierać korespondencję. Dość dawno go jednak nie widziano.
— Czy korespondencja adresowana jest na jego nazwisko?
— Nie, oznaczona jest tylko literami.
— Jakie litery?
— B.R.W.S.
— Czy to wszystko?
— Z mojej strony wszystko. Lecz jednemu z kolegów udało się stwierdzić na mocy zeznań dwóch policjantów, że facet z laską hebanową o srebrnej rączce i w binoklach szyldkretowych wysiadł na stacji w Auteuil przed północą i skierował się w stronę Ranelaghu właśnie w ową pamiętną noc zamordowania obu Fauvillów. Przypomina zaś
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/104
Ta strona została przepisana.