Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/108

Ta strona została przepisana.

Właśnie w tej chwili Mazeroux zawołał go do telefonu. Perenna wszedł do kabiny, w której jego poprzednik kazał był umieścić telefon. Była to ciemna komórka na pierwszem piętrze, łącząca się z jego gabinetem i nie mająca innego wyjścia. Zapaliwszy elektryczność, wziął słuchawkę do ręki.
— To ty, Aleksandrze?
— Tak, szefie, mówię z winiarni w pobliżu domu na bulwarze Richard-Wallace.
— A nasz facet?
— Ptaszek jest w gniazdku. Ale trzeba się spieszyć.
— Jakto?
— Ano wybiera się w podróż. Walizka już spakowana.
— Kto wam to mówił.
— Stróżka, która mu usługuje. Weszła do niego właśnie i ma nam otworzyć.
— Czy mieszka sam?
— Tak. Ta kobieta gotuje mu jedzenie i wieczorem odchodzi. Nie odwiedza go nikt, oprócz pewnej zawoalowanej pani, która tu była trzy razy, od kiedy on tu mieszka. Stróżka nie potrafiłaby jej jednak poznać. On zaś ma być uczonym, który czas swój spędza wśród ksiąg.
— Czy masz mandat aresztowania go?
— Mam. Zaraz zaczniemy operować.
— Zaczekajcie na mnie. Przylecę w mig.
— To niemożliwe, szefie, gdyż to komisarz Weber nami kieruje. Ale... czy nie słyszał pan ostatniej wiadomości o pani Fauville?
— Nie, nie słyszałem?...
— Usiłowała zabić się tej nocy.
— Co chciała się zabić??...