dnego bloku żelaza i szczelnie po obu stronach w mur zachodząca.
Był więc uwięziony. Z prawdziwą furją zaczął walić pięściami przypominając sobie obecność panny Levasseur w gabinecie. Jeśliby nawet już opuściła gabinet, nie mogła być jeszcze daleko. Musiałaby go usłyszeć i przyjść z pomocą.
Nasłuchiwał chwilę. Nic. Zaczął wołać. Żadnej odpowiedzi. Głos jego odbijał się od ścian i sufitu kabiny, w której był zamknięty i miał wrażenie, że pałac wraz ze swymi salonami, korytarzami i schodami pozostawał głuchy na jego wołanie.
Jednakże... panna Levasseur?
— Co to może być — szepnął Perenna. — Co to wszystko znaczyć?
Nieruchomy i milczący zastanawiać się zaczął głęboko nad dziwnem zachowaniem się sekretarki. I przyszło mu na myśl pytanie, jakim sposobem tak nieoczekiwanie odskoczył ów niewidzialny mechanizm tych drzwi żelaznych i spadł na niego znienacka.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/110
Ta strona została przepisana.