Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/144

Ta strona została przepisana.

Don Luis miał ochotę krzyknąć: „Kłamiesz! tym ich wspólnikiem ty jesteś! Ty jedna mogłaś to wszystko podstępnie uczynić! To ty zabić pnę pragniesz! I ta ręka grożąca mi w ciemności jest twoją ręką!“
Lecz nie mógł się zdobyć na wypowiedzenie tych wszystkich zarzutów. Bezwiednie tylko chwycił jej rękę i miażdżył jej palce w uścisku. Panna Levasseur wyrwała mu rękę szybkim gestem, w którym wyczuć można było jakby bunt i nienawiść.
Perenna opanował się i rzekł:
— Dobrze więc, wypytam jeszcze służbę i w razie danym odprawię tych, którzy mi się wydadzą podejrzani.
— Ależ, nie! Niech pan tego nie robi. Ja ich znam wszystkich.
Czyżby ich chciała bronić! Czy przemówiło w niej sumienie w chwili, w której przez swoją dwulicowość i upór narażała ludzi o których uczciwości była przekonaną!
Don Luis miał wrażenie, że w jej oczach wyczytał prośbę o litość. Lecz o litość dla kogo! dla nich, czy dla siebie!
Milczeli długą chwilę. Don Luis, stojąc o kilka kroków od niej, myślał o fotografji, znalezionej w portfelu Verota. I ze zdumieniem odnajdywał w stojącej opodal kobiecie piękność tamtego wizerunku, piękność, której dotychczas nie zauważył, a która uderzyła go w tej chwili jak objawienie. Jej złote włosy lśniły nieznanym mu dotąd blaskiem. Usta miały wprawdzie wyraz mniej radosny, może nawet trochę zgorzkniały, lecz pomimo tego zachowały formę uśmiechu. Owal twarzy, rysunek szyi i ramion ręce oparte na kolanach, wszy-