i chwalebne rany, zdobyte na polu walki, zmusiły do przedwczesnego opuszczenia armji czynnej.
Tymczasem drzwi otworzyły się raz jeszcze.
— Don Luis Perenna, nieprawdaż! — zapytał prefekt — podając rękę nowo przybyłemu.
Był to człowiek średniego w zrostu o powierzchności uderzająco młodej, któremu lat trudno byłoby dać więcej niż czterdzieści, gdyby nie para nieznacznych zmarszczek na twarzy i skroniach pozwalających domyślać się kilku lat więcej. Odznaczony był medalem wojskowym i Legją honorową...
— Tak jest, panie prefekcie, — skłonił się wytwornie.
— Ależ to Perenna! jeśli mnie oczy nie mylą, — zawołał major d’Astrignac. Jesteś więc jeszcze na tym świecie!
— Do usług panie majorze, i niezmiernie się cieszę, że pana widzę!
— Perenna żyw i zdrów! Ależ o tobie nie miano już żadnych wieści w Maroku, kiedy stamtąd wyjeżdżałem. Przypuszczano już, że nie żyjesz.
— Byłem tylko w niewoli.
— W niewoli marokańskiej! to prawie to samo co śmierć.
— Nie zupełnie panie majorze, czego jestem żywym dowodem. Z niewoli można czasem umknąć!...
Prefekt przypatrywał się z mimowolną sympatją tej energicznej postaci o uśmiechniętym wyrazie twarzy i oczach szczerych i stanowczych, o cerze bronzowej, jakby wypalonej ogniem południowego słońca.
Następnie dał znak obecnym, żeby zajęli miej-
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/15
Ta strona została przepisana.