Głos jej był coraz słabszy. Stała tuż koło Perenny blada jak chusta. Nagle zamknęła oczy i zachwiała się.
Perenna chwycił ją w ramiona. Chciała uwolnić się, lecz sił jej zabrakło. Don Luis ułożył ją na fotelu ona zaś jęczała z cicha:
— Biedny człowiek... biedny człowiek...
Podtrzymując jej głowę ramieniem, ocierał jej chustką czoło potem zroszone, i blade policzki, po których łzy spływały. Straciła widocznie wszelką świadomość tego, co ją otaczało, gdyż poddawała się biernie i bez protestu jego opiece. On zaś nieruchomie patrzał na jej usta, te ładne usta zwykle tak czerwone, w tej chwili jednak jakby pozbawione krwi.
I pod wpływem straszliwego podejrzenia, które nurtowało w nim oddawna, delikatnie dwoma palcami rozchylił jej wargi, jak dwa płatki róży i spojrzał na podwójny rząd jej zębów.
Były to zęby śliczne, nieporównanej formy i białości, może trochę mniejsze, niż zęby pani Fauville i tworzące trochę szersze półkole. Lecz któż mógł zaręczyć, że ich ślad nie byłby ten sam? Przypuszczenie nieprawdopodobne. — Wiedział o tem. Jednakże tyle okoliczności świadczyło przeciw niej, oskarżając ją jako najśmielszą i najokrutniejszą zbrodniarkę...
Oddech jej stawał się równym. Perenna uczuł na swojej twarzy jej lekkie tchnienie, świeże i upajające, jak woń kwiatów. Mimo woli pochylił się nad nią tak blisko, że go ogarnął zawrót głowy i tylko wielkim wysiłkiem woli zdołał się opanować i oderwać oczy od jej pięknej twarzy o rozchylonych ustach.
Ułożył jej głowę na poręczy fotela i wyszedł.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/158
Ta strona została przepisana.