Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/174

Ta strona została przepisana.

Po dokładnem, lecz bezskutecznem przeszukaniu pobliskich lasków Pereana wrócił do wsi, zastanawiając się nad wydarzeniami tej nowej potyczki. Jeden raz więcej starano się go się pozbyć. I jeden raz więcej Florencja stawała się być ośrodkiem tej piekielnej matni. W chwili kiedy trafem dowiadywał się, że Langennault umarł prawdopodobnie zamordowany, kiedy, trafem wiedziony, znalazł się w stodole wisielców (jak ją w myśli nazwał), Florencja ukazywała mu się jak widmo zbrodni, duch zniszczenia, napotykany wszędzie, gdzie tylko przeszła śmierć, wszędzie, gdzie były trupy i krew.
— Co za potworna istota! — szepnął, drżąc z oburzenia. — Wierzyć się nie chce, że pod tak Szlachetną powłoką, może się kryć tak ohydna zbrodnia!... I te jej oczy takie głębokie i szczere prawie naiwne chwilami.
Na placu kościelnym naprzeciw gospody Mazeroux napełniał zbiornik benzyną i zapalał latarnie. Don Luis spostrzegłszy przechodzącego burmistrza, podszedł do niego i spytał na uboczu.
— Panie burmistrzu, czy nie słyszał pan przypadkiem o zniknięciu w okolicy przed paru laty małżeństwa, może pięćdziesięcioletniego Mąż nazywał >się Alfred...
— A żona Wiktorja! — przerwał burmistrz. — Ależ naturalnie! Ta sprawca dość narobiła hałasu w całej okolicy. Byli to drobni kapitaliści z Alençon, którzy zniknęli nagle i nikt się nie dowiedział dotychczas, co się z nimi stało. Jak w wodę wpadli wraz z całym majątkiem, który wynosił ze dwadzieścia tysięcy franków, tylko co otrzymanych za sprzedany dom. Jak dziś pamiętam! Byli to państwo Dedessuslamare!...