Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/199

Ta strona została przepisana.

heroicznych postanowień, zawiodły mię bezwiednie kroki w stronę bulwaru Suchet i przeszedłem pod oknami willi Fauvillów. Traf chciał, że był to piękny wieczór letni i Marja-Anna stała w oknie swego pokoju. Zobaczyła mnie i poznała byłem tego pewny i nogi zadrżały pode mną ze wzruszenia. Był to wtorek i od tej pory każdego wtorku około jedenastej przechodziłem pod oknami Marji-Anny Fauville. I prawie zawsze, pomimo iż jej towarzyskie stanowisko zmuszało ją do częstego bywania w świecie, prawie zawsze Marja-Anna była w oknie, dając mi tę radość bezmierną i nieoczekiwaną.
— Prędzej! prędzej... do rzeczy... — przerwał Perenna. — Każda chwila jest droga!
— Prędzej mówić nie mogę. Każde moje słowo jest obmyślone i pełne wagi, opuścić nic nie mogę, gdyż nie w odosobnionych faktach znajdzie pan wyjaśnienie, lecz w całości, złożonej z najdrobniejszych powiązanych z sobą szczegółów. Tam się prawda ukrywa.
— Prawda ta zaś ma udowodnić pańską niewinność?
— Niewinność pani Fauville.
— Ależ ja o niej nie wątpię.
— Cóż z tego, jeśli pan jej nie potrafi dowieść?!
— Pańską rzeczą jest dostarczyć mi dowodów!...
— Dowodów panu nie dostarczę, gdyż ich nie mam!
— Jakto? i chce pan żebym wierzył? — zawołał Peremna z irytacją w głosie. — Nie!... po stokroć nie!... Jeśli mi pan nie dostarczy zupełnie przekonywujących dowodów nigdy pańskim słowom nie uwierzę!
— Uwierzył pan jednakże w to, co dotychczas mówiłem — odparł spokojnie Sauverand.