Jasnem było, że komisarz nie daje najmniejszej wiary całej historji. Wiedział już przez p. Demaliona i sierżanta Mazeroux, że Perenna kocha się we Florencji. Wiedział też, że don Luis nie był człowiekiem zdolnym wydać kobietę kochaną, nawet w przystępie zazdrości.
— No toście, się dobrze spisali! rzekł — z udaną dobrodusznością. — Niechże mnie pan zaprowadzi do swych więźniów. Ciężką mieliście przeprawę?
— Nie bardzo. Udało mi się rozbroić tego bandytę. Jednakże Mazeroux został lekko zraniony sztyletem w palec.
— Nic poważnego?
— Ach, nie, poszedł do apteki zrobić opatrunek.
Komisarz zdziwiony zatrzymał się.
— Jakto, Mazeroux nie jest na górze z więźniami?
— Nie.
— Ależ, pański służący mówił mi...
— Mój służący mylił się. Mazeroux wyszedł na kilka minut przed pańskiem przybyciem.
— To dziwne, moi agenci mówili mi też, że się tu znajduje. Nie widzieli go wychodzącego...
— Jakto, nie widzieli go wychodzącego? — powtórzył don Luis z udanym niepokojem. — Gdzieżby on był w takim razie? Mówił mi przecież wyraźnie że idzie do pobliskiej apteki.
Komisarz z rosnacem niedowierzaniem spojrzał na Perennę. Widocznie don Luis chciał go się pozbyć, wysyłając na poszukiwanie sierżanta.
— Poszlę jednego z moich agentów — rzekł.
— Gdzie się znajduje ta apteka?
— W pobliżu przy ulicy Bourgogne. Można zresztą zatelefonować.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/212
Ta strona została przepisana.