Nagle trzask rozległ się w dole, który echem rozniósł się wzdłuż przejścia. Wkrótce potem dały się słyszeć liczne głosy i kroki.
— Stało się — rzekł do siebie. — Kajdanki, areszt, cela więzienna... A do stu piorunów! Ładna mi perspektywa!... i Marja-Anna Fauville umrze... a Florencja... Florencja...
Chcąc zgasić latarkę elektryczną, oświecił po raz ostatni ściany wkoło siebie.
Mniej więcej o dwa metry niżej i trochę na uboczu wielkiego kamienia brakowało w ścianie wewnętrznej, co tworzyło zagłębienie dość duże, żeby się w niem móc ukryć.
Kryjówka ta wprawdzie niezbyt wiele była warta, lecz nie było wyboru. Don Luis więc nie bez wysiłku, dotarł do zagłębienia i umieścił się w niem, zginając się we dwoje.
Weber i Mazeroux nadchodzili wraz z policjantami. Don Luis oparł się plecami o tylną ścianę swej kryjówki, żeby uniknąć światła latarek, które już zdała zaczynały błyszczeć. I stała się rzecz zdumiewająca. Kamień, o który opierał się Perenna, obrócił się powoli, jakby wkoło niewidzialnej osi i don Luis padł na wznak w długie wgłębienie. Instynktownie cofnął szybko nogi za sobą i kamień zamknął się z powrotem, równie powoli, przyczem moc kamyków oderwała się od ściany i przysypała mu nogi.
— No, no, — zaśmiał się Perenna, — czyżby Opatrzność stanęła po stronie cnoty i prawa?
W tej chwili doszedł go głos sierżanta, mówiącego:
— Niema nikogo! A przecież to już koniec przejścia. Chyba, że słysząc nas, uciekł wyjściem, które tu widać u góry schodów.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/230
Ta strona została przepisana.