Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/270

Ta strona została przepisana.

Prefekt policji, streszczając swoje wrażenia, rzekł głuchym głosem:
— A wiec pan Fauville napisał te listy, żeby zgubić żonę swoją i człowieka, który ją kochał1?
— Tak.
— W takim razie...
— W takim razie?
— Wiedząc z drugiej strony, że mu grozi śmierć, chciał, jeśliby się ta groźba kiedykolwiek sprawdziła, żeby na nich padło oskarżenie?
— Tak.
— I żeby się na nich zemścić za ich miłość, żeby nasycić swą nienawiść, chciał otoczyć ich całą siecią dowodów, któreby ich wskazywały, jako winnych morderstwa, któregoby on miał paść ofiarą?
— Tak.
— Możnaby więc powiedzieć, że pan Fauville w swojem przeklętem dziele był jakby wspólnikiem swego mordercy? Walczył ze śmiercią... obawiał się jej... a równocześnie starał się ją wykorzystać dla tewej nienawiści. Czy tak?
— Mniejwięcej tak, panie prefekcie. Idzie pan tą samą drogą, którą ja poszedłem, i tak jak ja, waha się pan przed ostateczną prawdą tą, która całej tej tragedji nadaje złowrogi charakter i wprost nieludzkie rozmiary.
Nagle prefekt uderzył pięścią w stół, wołając:
— Brednie! Przypuszczenia, nie wytrzymujące krvtyki! Pan Fauville zagrożony śmiercią i obmyślający zgubę żony z tą machiaweliczną wytrwałością!... Przecież to nie ma sensu! Ten człowiek był u mnie na kilka godzin przed śmiercią i jedynym postrachem jego była śmierć!... Jedyną myślą, jak jej uniknąć... W takich chwilach nie nastawia