Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Woźnemu się przywidziało. Jeśli pan niema innych dowodów...
— Mam jeszcze ten oto dowód powtórnej bytności Verota, tych parę nieczytelnych słów nabazgranych na kartce, które tylko co zauważyłem, a o których sekretarz nie wspominał.
Niepokój odmalował się na twarzy p. Demaliona. Wszyscy obecni ze wzruszeniem oczekiwali powrotu sekretarza. Niestety, obawy wydawały się coraz bardziej uzasadnione. Inspektora Verota nikt nie widział.
Woźny, pytany przez Perennę potwierdził raz jeszcze, że inspektor z gabinetu nie wyszedł.
— W takim razie musi tu być! — zawołał don Luis.
— Gdyby tu był, to byśmy go chyba widzieli. Nie chowałby się przecież po kątach — odpowiedział prefekt z irytacją w głosie.
— Lecz może, leży gdzie zemdlony... chory.. nieżywy nawet.
— Ależ gdzie, u djabła?
— Za tym parawanem choćby...
— Za tym parawanem są tylko drzwi do toalety.
— Trzeba się przekonać, parne prefekcie. Inspektor Verot, nawpół przytomny, chwiejąc się na nogach, myśląc, że idzie do gabinetu pańskiego sekretarza, mógł tu upaść niespodzianie.
P. Demalion zawahał się. Trudno było zrozumieć, czy opanowała go trwoga, czy też chęć uwolnienia się z pod wpływu tego dziwnego człowieka, zdającego się jakby kierować biegiem wydarzeń.
— Panie prefekcie — przynaglał Perenna, — proszę pamiętać, że życie dwóch osób zależy od ze-