Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/313

Ta strona została przepisana.

rzystwie przełożonej. W przedpokoju wziął jeszcze dwóch łudzi. Florencja szła naprzód, weszła na schody, potem szła długim korytarzem, po bokach którego widać było drzwi od szeregu pokoi, nareszcie korytarz zawracał na lewo i przechodził w wąskie przejście, w głębi którego były drzwi.
Były to właśnie drzwi od pokoju Florencji. Otwierały się one nazewnątrz, to też Florencja cofnęła się, ciągnąc je ku sobie, czem zmusiła Webera do cofnięcia się też. Korzystając z tego, Florencja jednym susem znalazła się w pokoju i zatrzasnęła drzwi za sobą z taką szybkością, że komisarz, chcąc uchwycić skrzydło drzwi, napotkał tylko próżnię.
— Psiamać! — zaklął ze złości. — Popali wszystkie papiery.
Poczem zwrócił się do zakonnicy:
— Czy pokój ten niema innego wyjścia?
— Nie, niema, panie komisarzu.
Weber próbował drzwi otworzyć, lecz zamknięte były na klucz i zaryglowane. Zawołał więc do pomocy jednego ze swoich ludzi znanego siłacza, który uderzeniem pięści rozbił skrzydło drzwi. Przez zrobiony w ten sposób wyłom, komisarz włożył rękę, odryglował i otworzył drzwi.
Florencji w pokoju nie było.
Otwarte okno wskazywało drogę, którą musiała uciec.
— Ha, do kroćset piorunów! — zawołał — wymknęła się nam.
I wracając ku schodom rozkazał głosem donośnym:
— Pilnować wszystkich wejść! Aresztować
P. Demalion nadbiegł, żeby się dowiedzieć, co zaszło.
Agenci rozproszyli się na wszystkie strony, że-