— Tak.
— I kazali ci jechać dc Nantes!
— Tak.
— W drodze jednak zmienili zamiar i kazali ca się zatrzymać!
— Tak.
— W jakiem mieście!
— Przed przybyciem do Mans, była mała drożynka na prawo, prowadząca do jakiejś stodoły, oddalonej może o dwieście kroków. Tam wysiedli oboje.
— A ty jechałeś dalej!
— Zapłacono mii za to.
— Wiele!
— Dwa tysiące franków. W Nantes zaś miałem zabrać drugiego klijenta, którego mogłem odwieźć do Paryża za trzy tysiące franków.
— I ty wierzysz w tego klijenta!
— Nie, zdaje mi się, że chcieli chyba zmylić pościg i skierować go za mną do Nantes, podczas gdy oni zostali po drodze. Ale, cóż było robić... zapłacili...
— No, a jak odjeżdżałeś, nie wzięła cię ciekawość zobaczyć, co się z nimi stało!
— Nie.
— Baczność! Pamiętaj, że wystarczy mi nacisnąć kurek...
— A więc, tak! Wróciłem piechotą i ukryłem się wśród drzew pod wzgórzem.
Mężczyzna otworzył stodołę i puścił w ruch małą samochodową karetkę. Pani jednak nie chciała wsiadać. Dyskutowali długą chwilę. On jej groził i błagał naprzemian. Ona robiła wrażenie mocno znużonej. Wkońcu dał jej się wody napić, której nabrał z fontanny, znajdującej się koło stodoły. Wówczas zdecydowała
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/322
Ta strona została przepisana.