— Dobrze — rzekł Davanne. — Niechże mi tylko kto dopomoże. Widzę tu opodal pole, z którego można się będzie wznieść bez trudności.
Don Luis z kilku innymi osobami pośpieszyli mu z pomocą i wszystkie przygotowania do drogi zostały w jednej chwili załatwione. Davanne sprawdził motor. Działał bez zarzutu.
W tej chwili mocne torpedo, którego syrena warczała jak jaki zwierz dziki, wyłoniło się od strony Angers i zatrzymało się n miejscu.
Trzech ludzi wyskoczyło zeń i podbiegło do szofera żółtego auta. Don Luis poznał ich, był to komisarz Weber z dwoma agentami policji.
Rozmawiali chwilę z szoferem i robili wrażenie niezmiernie zdziwionych. Zasypując go gradem pytań, spoglądali co chwila na zegarki i na mapę Francji.
Don Luis przybliżył się do nich. W kasku lotniczym i okularach był nie do poznania. Zmieniając też głos, rzekł:
— Cóż, ptaszki ulotniły się? panie komisarzu Weberze?!
Ten spojrzał na niego wystraszonym wzrokiem.
Don Luis zaśmiał się:
— Bo też to i spryciarz nielada ten osobnik z wyspy Saint-Louis. Poraź trzeci zmienił auta i pomknął w niewiadomym kierunku.
Komisarz patrzył na Perennę ze zdumieniem, nie rozumiejąc wcale, kto jest ten tak dobrze poinformowany jegomość. Nareszcie zapytał:
— Przepraszam, ale kto pan jest właściwie?
— Jakto, nie poznaje mnie pan?
I don Luis zdjął maskę z twarzy, kłaniając mu się z uśmiechem:
— Arsene Lupin, do usług, pieszo, konno i pod
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/325
Ta strona została przepisana.