Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/328

Ta strona została przepisana.

Ostateczny pojedynek miał się lada chwila rozpocząć.
Kierując się śladem pneumatyków, pozostałym na piasku, biegł boczną drogą w stronę Starego Zamku. Ze zdziwieniem zauważył, że droga owa nie prowadzi do „stodoły wisielców“, którą był zwiedził przed kilku tygodniami. Przebywszy lasek, don Luis znalazł się przed dużą bramą, żelazem okutą. W bramie widniały wyraźne ślady samochodu.
— Muszę i ja się przedostać na tam tą stronę i to zaraz, gdyż niema czasu do stracenia — rzekł sobie Perenna.
Zadanie nie było łatwe, gdyż mur był niezwykle wysoki. Na szczęście, gdzieniegdzie brakowało w nim cegieł. Don Luis skorzystał z tego i ze zwykłą sobie zręcznością wdrapał się na wierzch ogrodzenia, pomagając sobie rękami i nogami. Po drugiej stronie odnalazł znów ślady kół, kierując się na lewo, w nieznaną mu część parku, urozmaiconą wzgórkami i ruinami jakichś budowli, pokrytemi grubym płaszczem bluszczu.
I choć reszta parku była bardzo opuszczona, ta część zdawała się jeszcze bardziej dzika, pomimo, iż wśród pokrzyw i jeżyn, wśród bujnej wegetacji dzikiego kwiecia, obfitującego w walerjanę, naparstnicę i szalej, rosły żywopłoty z lauru i bukszpanu.
Nagle, na zakręcie szpaleru grabowego, don Luis ujrzał samochód, pozostawiony tam, lub może właśnie umyślnie ukryty w gęstwinie. Drzwiczki były otwarte. Widoczny nieład panujący wewnątrz samochodu, dywanik zwieszający się na stopnie, wybita szyba i powywracane poduszki, świadczyły o walce, stoczonej widocznie pomiędzy zbrodnia