Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/336

Ta strona została przepisana.

Dzięki swej niezwykłej sile mógłby się może don Luis wydobyć stamtąd, gdyby nie złoczyńca, który się rzucił ku niemu i stanąwszy o dziesięć kroków od studni, groził mu wyciągniętym rewolwerem:
— Nie ruszać się! — krzyknął — bo głowę? rozbiję...
Don Luis więc pod groźbą śmierci musiał zachować nieruchomość.
Oczy ich spotkały się na kilka sekund. Oczy kaleki pałały gorączką, jak oczy chorego człowieka.
Pełzając, śledząc każdy ruch don Luisa, przybliżył się do studni i tam przykucnął na brzegu, W ręku trzymał rewolwer, z którego celował w niego bezustannie. I śmiech jego piekielny znów wybuchnął znienacka:
— Ha! ha! ha! Ładnieś się urządził Lupinie. A uprzedzałem cię przecież, przypomnij sobie: „Miejsce twej śmierci jest już wybrane. Sidła już nastawione. Strzeż się, Lupinie!“ I pomimo tego przyszedłeś1! Na szczęście przewidziałem to i przedsięwziąłem wszelkie ostrożności... No, cóż, powiedz sam, dobrze obmyślone1! Wszystko przewidziałem... Myślę sobie tak: „Cała policja rzuci się za mną w pogoń. Lecz jeden jest tylko człowiek, któryby się mógł ze mną zmierzyć, to Lupin. Wskażmy mu więc drogę, poprowadźmy go, jak na smyczy, wzdłuż ścieżki, naznaczonej przejściem ofiary. A więc gdzieniegdzie pozostawmy rozsiane znaki... Tu pierścionek omotany źdźbłem trawy, tam kwiatek oskubany, dalej pięć palców zagłębionych w ziemi i na koniec krzyżyk zrobiony kamyczkiem... Nie sposób pomylić się, nieprawdaż?