krytej mgła kurzu, zaglądając w szpady pomiędzy zwaliska, nie widząc nic.
Florencja była zagrzebana pod gruzami, niewidzialna, zabita.
— Zabita! — rzekł, patrząc osłupiałym wzrokiem. — Florencja... nie żyje!...
I znowu popadł w zupełną prostarnację.
Dwa te wysiłki tak bliskie siebie, zakończone katastrofą, której był bezpośrednim świadkiem, wyczerpały go ostatecznie. Pozbawiony nienawiści wskutek śmierci Lupina i miłości wobec śmierci Florencji, robił wrażenie człowieka, który utracił rację bytu.
Parę razy powtórzył imię Florencji i łzy spłynęły po jego twarzy.
Długo pozostał tak, przygnębiony i ponury. I kiedy, po zażyciu powtórnem swego eliksiru, zabrał się znów do roboty, robił to machinalnie bez radości i zapału.
Za krzakiem głogu, pomiędzy dwoma drzewami, zrobione było schronienie dla narzędzi ogrodowych. Były tam motyki, łopaty, grabie i wśród nich strzelby, kłęb sznura i drutu.
Zaczął wszystko znosić ku studni, żeby tam później przed odejściem powrzucać. Następnie szczelnie obejrzał okolicę groty i pozacierał wszelkie porobione ślady.
Zdawał się zakłopotany i, myśląc o czem innem, działał machinalnie, niby z przyzwyczajenia.
Sięgnął po kurtkę, wiszącą na krzaku i włożył ją na siebie. Poczem zaczął szukać bronzowego portfelu, który był włożył do jednej z kieszeni.
Portfelu nie było. I co dziwniejsze, inne przedmioty, które się niewątpliwie w kieszeniach znaj-
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/344
Ta strona została przepisana.