Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/345

Ta strona została przepisana.

dowały, jak papierośnica, pudełko zapałek i notes, znikły bez śladu.
Opanowało go silne zmieszanie. Wyjąkał parę słów niezrozumiałych, podczas, gdy straszliwe podejrzenie owładnęło jego umysłem: Ktoś musiał być w obrębie starego zamku.
I ktoś ten, krył się obecnie w ruinach zamku. I był oczywiście świadkiem śmierci Arsen a Łupina i Florencji Levasseur. I on to widocznie, wiedząc ze słów jego o zawartości portfelu, przeszukał mu kurtkę i opróżnił kieszenie.
Twarz zbrodniarza wyrażała wzruszenie człowieka, przyzwyczajonego do działania w ciemnościach, który przekonał się nagle, że czyjeś oczy podpatrzyły jego karygodne czynności i że te same oczy śledzą teraz każdy jego ruch i widzą to, czego nikt nie widział. Lecz skąd był ten wzrok, który go niepokoił, jak światło dzienne niepokoi nocnego ptaka? Czy był to tylko świadek przypadkowy? czy też wspólnik Lupina, przyjaciel Florencji lub agent policji? I czy przeciwnik ów zadowoli się wziętą zdobyczą, czy też zamierza go atakować?
Znajdując się na otwartem miejscu, narażony w każdej chwili na napaść niewiadomego przeciwnika, kaleka nie śmiał się poruszyć.
W końcu jednak świadomość niebezpieczeństwa dodała mu trochę energji.
Nie ruszając się jeszcze z miejsca, rozejrzał się badawczo wokoło siebie. Nie widząc jednak nic podejrzanego, postąpił naprzód. Szedł, opierając się na kuli, lecz kroki jego były tak ciche, że nie wydawały najlżejszego szelestu. W prawej ręce kurczowo ściskał rewolwer, gotowy do strzału.