się, żeby się pan wypadkiem nie ukłuł. Ukłucie bowiem mogłoby być śmiertelne, a tegobym sobie nigdy nie darował.
Tym razem potwór uczuł się bezbronny. Zrozumiał, że człowiek, w którego rękach znajdował się, jest jednym z tych, których moc jest prawie bez granic.
Zawahał się chwilę, widząc jednak, że don Luis zajęty rozplątywaniem zwoju sznura, nie patrzy w jego stronę, zaczął się cofać po ziemi. Odsunął się tak o kilka kroków, nie spuszczając oka z don Luisa Perenny, ten ostatni jednak zdawał się go nie widzieć. Korzystając z tego potwór zawrócił na miejscu i podniósłszy się na swoich krzywych nogach, począł umykać w stronę studni.
Dwadzieścia kroków zaledwie dzieliło go od celu. Biegł, co mu sił starczyło. Przebiegł już większą część drogi... Już dobiegł do końca... Wyciągnął ramiona i głową naprzód rzucił się w otwór studni.
Lecz rozpęd jego został nagle wstrzymany. Runął na ziemię, zaciągnięty wstecz i tak spętany, że się nie mógł wcale poruszyć.
To don Luis, który, pomimo pozornej obojętności, nie tracił go z oczu i widząc, jakie są jego zamiary, sznurem związanym w formie lassa, obezwładnił go w ostatniej chwili.
W ciągu kilku sekund kaleka próbował się bronić, lecz pętla, zacieśniając się coraz bardziej wkoło niego i wpijając mu się w mięśnie, zmusiła go do nieruchomości.
Wówczas don Luis zbliżył się do niego i związał go mocno resztą sznura. Przyczem począł mu tłumaczyć tonem wyszukanej uprzejmości:
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/348
Ta strona została przepisana.